niedziela, 26 stycznia 2014

V

Pociąg zwalnia szybko. Zdecydowanie za szybko. Nikt mnie nie pytał, czy jestem już gotowa na rozpoczęcie Igrzysk. Niepewnie wyglądam przez okno. Czyli to już - myślę. Przyszła ta chwila, w której musze przybrać maskę pewnej siebie, bezwzględnej zabójczyni. Nie chce tego, ale wiem, że w przeciwnym wypadku nie znajdę ani jednego sponsora. Cały ten system jest niesprawiedliwy. Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu areny stały się jeszcze bardziej groźne i nieprzewidywalne. Ta myśl wzmaga we mnie przekonanie, że tym bardziej nie mam co liczyć na wygraną.
Stop. Zatrzymaliśmy się na dobre. Niepewnie wyglądam przez okno, a tłum wiwatujących, kolorowych kapitolończyków sprawia dziwne, podniecone wrażenie. Nie rozumiem, co ich tak cieszy w Igrzyskach. Dla dystryktów to czas, gdy każdy musi walczyć z samym sobą, aby nie uronić łzy, czy nie popaść w depresje i dotrwać do końca. Nic podniecającego, zabawnego, ani śmiesznego.
Tłum dochodzi do szczytu swych krzykliwych możliwości, gdy wychodzę z pociągu. Dlaczego wystawili mnie na pierwszy ogień? Faceci... Zemszczę się za to. 
Zaraz za mną kroczy Terry, który po wieczornej rozmowie trzyma bezpieczny dystans. Szkoda chłopaka - myślę sarkastycznie i szeroko uśmiecham się do tłumu. 
Idę przed siebie ścieżką, którą skutecznie wytyczają Strażnicy Pokoju. Gdyby nie oni, mieszkańcy Kapitolu już dawno by nas stratowali. Wchodzę do dziwnego pomieszczenia i nie mogę za grosz skojarzyć, gdzie jestem.
-Ośrodek Szkoleniowy - mówi nieoczekiwanie Peter i łapie mnie za ramię. Zamykają się wielkie drzwi i w końcu odcinają mnie od krzyków ze stacji - Chodź za mną - proponuje, a ja nie protestuję, bo nie mam pojęcia gdzie zmierzamy. 
-Na początku pójdziecie do Centrum Odnowy, a potem oczywiście spotkacie swoich stylistów - wchodzimy do dużej, oszklonej windy - Dalej, jak już wiecie, wsiądziecie do rydwanów i pojedziecie. Jak zawsze Pierwszy Dystrykt otwiera paradę trybutów, więc powinni was zapamiętać.
-Uśmiech i do przodu - dodaje zgryźliwie Terry i wykrzywia w górę kącik ust.
-Dokładnie! - na twarzy Petera pojawia się wielki uśmiech w kształcie rogala. 
Obracam oczami. Ci dwaj chyba za bardzo się zaprzyjaźnili. Do czego to doszło...
***
Nim się obejrzę, leże już na zimnym, metalowym łóżku, a dziwacznie wystylizowani ludzie z mojej ekipy przygotowawczej obnażają mnie z cienkiej warstwy niechcianego owłosienia. Gdy gorący wosk uczynił moje ciało całkiem nagie, czuje na sobie delikatne strużki wody o odrobinkę zbyt słodkim zapachu brzoskwini.
Zmiana lokalu. Cztery szare ściany zaczynają mnie powoli przytłaczać. Czekam już chyba kwadrans i dalej nic. Tylko ja i moje chore myśli, które od jakiegoś czasu mnie nie opuszczają. nagle drzwi się otwierają. Widzę w nich niską i szczupłą kobitkę, która najwyraźniej bardzo stara się wyglądać na młodszą niż jest naprawdę.
-Oh witaj kochanie! - skrzeczy niemiłosiernie wysoko - Ty jesteś Hope, prawda? - uśmiecha się pusto, a ja kiwam potakująco głową - A! Więc wreszcie trafiłam. Ach kochana, jak do tej pory byłam stylistka innego dystryktu i nie miałam przyjemności przebywać na tym pięterku - patrzę, nadal się nie odzywając. Nawet nie wiedziałabym co powiedzieć przy tak barwnej postaci - Może zacznijmy od razu?! Powiedz mi kochana... Jak wyobrażasz sobie swój kostium, który włożysz na dzisiejszą paradę trybutów? - chwyciła za pióro i notes, po czym zaczęła się we mnie uważnie wpatrywać, a ja poczułam się jeszcze bardziej onieśmielona, choć z drugiej strony jeszcze w domu zastanawiałam się nad moim ewentualnym strojem na tę okazję. Nie jestem zbyt próżna, ale mimo wszystko chciałabym się jakoś wyróżniać spośród reszty trybutów. 
-Chce przede wszystkim zapaść w pamięć sponsorom - staram się to powiedzieć z taką obojętnością, na jaką sobie tylko mogę w danej chwili pozwolić. 
-Wspaniale! - piszczy z zachwytem - Zrobimy coś genialnego. Musze tylko cię trochę poznać, tak, aby strój odzwierciedlał twoją osobowość...
-Proszę bardzo. - mówię, ale nie do końca kręci mnie to, żeby otworzyć się przed starą, kapitolońską stylistką - Jestem Hope Rashad. Mam szesnaście lat. Do wczoraj mieszkałam w Dystrykcie Pierwszym. Przyjechałam tu z ojczymem, gdyż tak się składa, iż jest moim mentorem. Chciałam zgłosić się na ochotnika, ale niestety kretyński los chciał tak, że akurat mnie musieli wylosować. Wystarczy? - widzę, że moja słuchaczka nie jest zbytnio usatysfakcjonowana tą odpowiedzią. Ale ja, wygląda na to, mam ją gdzieś. Na dobrą sprawę, nie mam ochoty projektować teraz w jej głowie mojego charakteru.
Widzę, że drzwi lekko się uchylają.
-Kończycie? - pyta chłodny głos, chyba któregoś ze strażników.
-Ależ oczywiście! - piszczy wesoło kobitka i przewraca niecierpliwie oczami. Nie rozumiem jej toku myślenia, ale nie wnikam.
-Zabieram teraz pannę Rashad! - mówi jakiś mężczyzna i od razu go rozpoznaję. 
-Avery! - krzyczę, automatycznie zeskakuję z zimnego "łóżka" i wychodzę za drzwi nawet nie żegnając sie z pozostawioną tam osobą. - Dzięki... - mówię z ulgą. - Ona jest tak denerwująca, że nie wytrzymałabym tam ani chwili dłużej.
-Deneria? - dziwi się. - Nie, ona po prostu ma ambicje. Wiesz dobrze, że zawsze trybuci z Jedynki mają najbardziej spektakularne stroje. Poprzedni styliści postawili poprzeczkę bardzo wysoko, a Deneria chce jeszcze dodatkowo nie tylko pokazać, że potrafi im dorównać, ale też zrobić coś jeszcze lepszego.
-Czy to jakaś niespełniona stylistka? - dziwię się, a Avery kiwa potakująco głową - No pięknie! - wywracam oczami. O nie! Chyba się do niej upodabniam. Za dużo czasu z tą babą... Zdecydowanie za dużo!
Idziemy wąskim korytarzem. Tu wszystko wydaje się takie monokolorowe i smutne,
-Gdzie idziemy? - pytam po chwili.
-Do poczekalni - tłumaczy. Tam wszyscy trybuci czekają na swoje ekipy przygotowawcze.
-O nie... Tona makijażu i na siłę ulizane włoski? - ubolewam nad tym. Nie powinnam mówić takich rzeczy przy swoim kapitolońskim opiekunie, ale czuje, że akurat jemu mogę zaufać, jako jednemu z nielicznych.
- Mniej więcej - śmieję się. Widać już przyzwyczaił się do takiego gadania. Mimo, że wszyscy trybuci z naszego dystryktu rządni są samych Igrzysk, to perspektywa sztucznego upiększania nie do końca im się podoba.- W każdym razie dzisiaj masz dość napięty grafik. - kontynuuje. - Po makijażu i fryzjerze porwie cię znowu Deneria na przymiarkę i ewentualne poprawki kostiumu. Następnie przechodzimy do hali z rydwanami i zaczynamy to, na co wszyscy czekają najbardziej, czyli Paradę Trybutów. - w jego głosie czuje to zwykłe dla Kapitolu podniecenie. Ale nie ukrywajmy... Ja tez jestem pełna szczerego entuzjazmu na myśl o tym wydarzeniu. Masa ludzi, piękne stroje i towarzyszące temu emocje, które tak bardzo chciałam poczuć. Już jako mała dziewczynka bawiłam się z innymi dziećmi na placu w trybutów, gdzie udawaliśmy, że jedziemy zaprzęgami i machamy sponsorom. Nie sposób to opisać. A teraz? To będzie już realna zabawa.

1 komentarz:

  1. Przeczytałam póki co wszystko i przyznam szczerze, że bardzo mi się podoba. :) Postacie są ciekawe i interesujące. Główna bohaterka wywarła na mnie dobre wrażenie. Wydaje się być delikatna? i rozważna, ale coś czuję, że jej obojętność co do zwycięstwa minie, a zamieni się w prawdziwą wolę walki! Oby, bo szkoda gdyby zginęła. :/ Podoba mi się, że mentor jest kimś z rodziny, bo z tego co wiadomo, sporo trybutów miało bliską osobą, ktora również była na igrzyskach- choćby Gloss i Cashmire. ;p
    Piszesz lekko i przyjemnie, przez co genialnie się czyta.
    Weny, pozdrawiam i czekam na więcej.
    zapraszam do mnie: roseeverdeenhungergames.blogspot.com

    ~Nalia

    OdpowiedzUsuń