Pociąg zwalnia szybko. Zdecydowanie za szybko. Nikt mnie nie
pytał, czy jestem już gotowa na rozpoczęcie Igrzysk. Niepewnie wyglądam przez
okno. Czyli to już - myślę. Przyszła ta chwila, w której musze przybrać maskę
pewnej siebie, bezwzględnej zabójczyni. Nie chce tego, ale wiem, że w
przeciwnym wypadku nie znajdę ani jednego sponsora. Cały ten system jest
niesprawiedliwy. Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu areny stały się jeszcze
bardziej groźne i nieprzewidywalne. Ta myśl wzmaga we mnie przekonanie, że tym
bardziej nie mam co liczyć na wygraną.
Stop. Zatrzymaliśmy się na dobre.
Niepewnie wyglądam przez okno, a tłum wiwatujących, kolorowych kapitolończyków
sprawia dziwne, podniecone wrażenie. Nie rozumiem, co ich tak cieszy w
Igrzyskach. Dla dystryktów to czas, gdy każdy musi walczyć z samym sobą, aby
nie uronić łzy, czy nie popaść w depresje i dotrwać do końca. Nic podniecającego,
zabawnego, ani śmiesznego.
Tłum dochodzi do szczytu swych krzykliwych
możliwości, gdy wychodzę z pociągu. Dlaczego wystawili mnie na pierwszy ogień?
Faceci... Zemszczę się za to.
Zaraz za mną kroczy Terry, który po
wieczornej rozmowie trzyma bezpieczny dystans. Szkoda chłopaka - myślę
sarkastycznie i szeroko uśmiecham się do tłumu.
Idę przed siebie ścieżką, którą skutecznie
wytyczają Strażnicy Pokoju. Gdyby nie oni, mieszkańcy Kapitolu już dawno by nas
stratowali. Wchodzę do dziwnego pomieszczenia i nie mogę za grosz skojarzyć,
gdzie jestem.
-Ośrodek Szkoleniowy - mówi nieoczekiwanie
Peter i łapie mnie za ramię. Zamykają się wielkie drzwi i w końcu odcinają mnie
od krzyków ze stacji - Chodź za mną - proponuje, a ja nie protestuję, bo nie
mam pojęcia gdzie zmierzamy.
-Na początku pójdziecie do Centrum Odnowy,
a potem oczywiście spotkacie swoich stylistów - wchodzimy do dużej, oszklonej
windy - Dalej, jak już wiecie, wsiądziecie do rydwanów i pojedziecie. Jak
zawsze Pierwszy Dystrykt otwiera paradę trybutów, więc powinni was zapamiętać.
-Uśmiech i do przodu - dodaje zgryźliwie
Terry i wykrzywia w górę kącik ust.
-Dokładnie! - na twarzy Petera pojawia się
wielki uśmiech w kształcie rogala.
Obracam oczami. Ci dwaj chyba za bardzo
się zaprzyjaźnili. Do czego to doszło...
***
Nim się obejrzę, leże już na zimnym,
metalowym łóżku, a dziwacznie wystylizowani ludzie z mojej ekipy
przygotowawczej obnażają mnie z cienkiej warstwy niechcianego owłosienia. Gdy
gorący wosk uczynił moje ciało całkiem nagie, czuje na sobie delikatne strużki
wody o odrobinkę zbyt słodkim zapachu brzoskwini.
Zmiana lokalu. Cztery szare ściany
zaczynają mnie powoli przytłaczać. Czekam już chyba kwadrans i dalej nic. Tylko
ja i moje chore myśli, które od jakiegoś czasu mnie nie opuszczają. nagle drzwi
się otwierają. Widzę w nich niską i szczupłą kobitkę, która najwyraźniej bardzo
stara się wyglądać na młodszą niż jest naprawdę.
-Oh witaj kochanie! - skrzeczy niemiłosiernie
wysoko - Ty jesteś Hope, prawda? - uśmiecha się pusto, a ja kiwam potakująco
głową - A! Więc wreszcie trafiłam. Ach kochana, jak do tej pory byłam stylistka
innego dystryktu i nie miałam przyjemności przebywać na tym pięterku - patrzę,
nadal się nie odzywając. Nawet nie wiedziałabym co powiedzieć przy tak barwnej
postaci - Może zacznijmy od razu?! Powiedz mi kochana... Jak wyobrażasz sobie
swój kostium, który włożysz na dzisiejszą paradę trybutów? - chwyciła za pióro
i notes, po czym zaczęła się we mnie uważnie wpatrywać, a ja poczułam się
jeszcze bardziej onieśmielona, choć z drugiej strony jeszcze w domu
zastanawiałam się nad moim ewentualnym strojem na tę okazję. Nie jestem zbyt
próżna, ale mimo wszystko chciałabym się jakoś wyróżniać spośród reszty
trybutów.
-Chce przede wszystkim zapaść w pamięć
sponsorom - staram się to powiedzieć z taką obojętnością, na jaką sobie tylko
mogę w danej chwili pozwolić.
-Wspaniale! - piszczy z zachwytem -
Zrobimy coś genialnego. Musze tylko cię trochę poznać, tak, aby strój
odzwierciedlał twoją osobowość...
-Proszę bardzo. - mówię, ale nie do końca
kręci mnie to, żeby otworzyć się przed starą, kapitolońską stylistką - Jestem
Hope Rashad. Mam szesnaście lat. Do wczoraj mieszkałam w Dystrykcie Pierwszym.
Przyjechałam tu z ojczymem, gdyż tak się składa, iż jest moim mentorem.
Chciałam zgłosić się na ochotnika, ale niestety kretyński los chciał tak, że
akurat mnie musieli wylosować. Wystarczy? - widzę, że moja słuchaczka nie jest
zbytnio usatysfakcjonowana tą odpowiedzią. Ale ja, wygląda na to, mam ją
gdzieś. Na dobrą sprawę, nie mam ochoty projektować teraz w jej głowie mojego
charakteru.
Widzę, że drzwi lekko się uchylają.
-Kończycie? - pyta chłodny głos, chyba
któregoś ze strażników.
-Ależ oczywiście! - piszczy wesoło kobitka
i przewraca niecierpliwie oczami. Nie rozumiem jej toku myślenia, ale nie
wnikam.
-Zabieram teraz pannę Rashad! - mówi jakiś
mężczyzna i od razu go rozpoznaję.
-Avery! - krzyczę, automatycznie zeskakuję
z zimnego "łóżka" i wychodzę za drzwi nawet nie żegnając sie z
pozostawioną tam osobą. - Dzięki... - mówię z ulgą. - Ona jest tak denerwująca,
że nie wytrzymałabym tam ani chwili dłużej.
-Deneria? - dziwi się. - Nie, ona po
prostu ma ambicje. Wiesz dobrze, że zawsze trybuci z Jedynki mają najbardziej
spektakularne stroje. Poprzedni styliści postawili poprzeczkę bardzo wysoko, a
Deneria chce jeszcze dodatkowo nie tylko pokazać, że potrafi im dorównać, ale
też zrobić coś jeszcze lepszego.
-Czy to jakaś niespełniona stylistka? -
dziwię się, a Avery kiwa potakująco głową - No pięknie! - wywracam oczami. O
nie! Chyba się do niej upodabniam. Za dużo czasu z tą babą... Zdecydowanie za
dużo!
Idziemy wąskim korytarzem. Tu wszystko
wydaje się takie monokolorowe i smutne,
-Gdzie idziemy? - pytam po chwili.
-Do poczekalni - tłumaczy. Tam wszyscy
trybuci czekają na swoje ekipy przygotowawcze.
-O nie... Tona makijażu i na siłę ulizane
włoski? - ubolewam nad tym. Nie powinnam mówić takich rzeczy przy swoim
kapitolońskim opiekunie, ale czuje, że akurat jemu mogę zaufać, jako jednemu z
nielicznych.
- Mniej więcej - śmieję się. Widać już
przyzwyczaił się do takiego gadania. Mimo, że wszyscy trybuci z naszego
dystryktu rządni są samych Igrzysk, to perspektywa sztucznego upiększania nie
do końca im się podoba.- W każdym razie dzisiaj masz dość napięty grafik. -
kontynuuje. - Po makijażu i fryzjerze porwie cię znowu Deneria na przymiarkę i
ewentualne poprawki kostiumu. Następnie przechodzimy do hali z rydwanami i zaczynamy
to, na co wszyscy czekają najbardziej, czyli Paradę Trybutów. - w jego głosie
czuje to zwykłe dla Kapitolu podniecenie. Ale nie ukrywajmy... Ja tez jestem
pełna szczerego entuzjazmu na myśl o tym wydarzeniu. Masa ludzi, piękne stroje
i towarzyszące temu emocje, które tak bardzo chciałam poczuć. Już jako mała
dziewczynka bawiłam się z innymi dziećmi na placu w trybutów, gdzie udawaliśmy,
że jedziemy zaprzęgami i machamy sponsorom. Nie sposób to opisać. A teraz? To
będzie już realna zabawa.
Przeczytałam póki co wszystko i przyznam szczerze, że bardzo mi się podoba. :) Postacie są ciekawe i interesujące. Główna bohaterka wywarła na mnie dobre wrażenie. Wydaje się być delikatna? i rozważna, ale coś czuję, że jej obojętność co do zwycięstwa minie, a zamieni się w prawdziwą wolę walki! Oby, bo szkoda gdyby zginęła. :/ Podoba mi się, że mentor jest kimś z rodziny, bo z tego co wiadomo, sporo trybutów miało bliską osobą, ktora również była na igrzyskach- choćby Gloss i Cashmire. ;p
OdpowiedzUsuńPiszesz lekko i przyjemnie, przez co genialnie się czyta.
Weny, pozdrawiam i czekam na więcej.
zapraszam do mnie: roseeverdeenhungergames.blogspot.com
~Nalia