wtorek, 22 kwietnia 2014

VI

Nie wierzę... Ja w to po prostu nie wierzę! Wiedziałam, że bedę wygladać okropnie, ale nie az tak! Nie poznaję samej siebie, bo 2,5 kg makijażu przykryło całkiem mój naturalny kolor skóry, a sztuczne rzęcy sięgają prawie do połowy czoła. Strój jeszcze przeżeję, bo nie powiem - jest całkiem niezły. Długa do samej ziemi suknia, zrobiona całkowicie z mieniących sie różnymi kolorami szlachetnych kamieni sprawia wrażenie niewiarygodnie ciężkiej, ale wbrew pozorom dorównuje lekkością mojej zielonej dystryktowej sukience. Trzeba przyznać - Denerii sie udało. Ale ekipa przygotowawcza zawiodła mnie całkowicie. Dotykam swoich wyprostowanych włosów z tysiącem kolorowych dopinek. Wygladam troche jak tęcza, ale chyba nie mam nic do gadania. Muszę w tym przetrwać, bo kto jak nie ja...
Drzwi windy otwierają się i rozpościera się przede mną widok wielkiej hali, pełnej dziwacznie wystylizowanych, przestraszonych trybutów i rydwanów, zaprzężonych w gniade konie. Od razu zauważam Petera i Terry'ego, więc czym prędzej wychodzę z przeszklonej windy i zmierzam w ich kierunku.
-Boska! - krzyknął zgryźliwie Terry, gdy tylko się do niego zbliżyłam.
-Spadaj! - odgryzłam się. - Sam lepiej nie wyglądasz... - zmierzyłam go spojrzeniem od góry do dołu i od razu dostałam wielkiego rogala na twarzy. Może jak dla dziewczyny tyle kolorków to dobra koncepcja, ale on wyglądał co najmniej śmiesznie. Musi zachowac ten kostium na arenę. Będzie w stanie poprawić mi humor jak sytuacja będzie wyglądała już całkiem beznadziejnie.
-Ej ej ej... - włączył się Peter, gdy tylko zobaczył, że Terry już otwiera usta, żeby wydać swój zgryźliwy komentarz na temat mojego stroju. - Jesteście teraz w jednej ekipie. Nie sądzę, że wyglądacie pięknie,patrząc na modę panującą w dystryktach, ale dla tutejszych będziecie najwiekszą atrakcją tego wieczoru. Uwierzcie mi.
- Dokończymy to skarbie. - szepnęł Terry przechodząc koło mnie. Odruchowo wbiłam mu łokieć między żebra, ale bardzo sie tym nie przejął. Stanął na rydwanie i wyciągnął do mnie rękę. - Wchodzisz, czy idziesz pieszo? - miałam ochotę uderzyć go dziesięć razy mocniej, ale spotkałam się z dezaprobatą w surowym wzroku Petera, który podświadomie kazał mi się opanować. Puściłam jego uwagę mimo uszu i podnosząc wcześniej sukienkę, weszłam na rydwan.
Nie czułam się zbyt stabilnie na wysokich obcasach i mając przy sobie tego kretyna. Kto wie, co mu chodzi po głowie. Zdecydowanie bardziej komfortowo byłoby mi, gdyby był oddalony ode mnie o około kilometr.
***
-A więc teraz powitajmy wszyscy naszych tegorocznych trybutów! - doszedł do mnie stłumiony głos a wielkie drzwi hali rozsunęły się, okazując olbrzymie trybuny, pełne wrzeszczących kapitolończyków. Konie ruszyły. Stuk, stuk, stuk, stuk... Rytmiczny stukot rozbrzmiewał na betonowej posadzce. 
-Dystrykt pierwszy! - wykrzynął tym razem już bardzo wyraźny głos. - Oh! Trzymajcie mnie! w tym roku wyglądają jeszcze lepiej niz zawsze. Do prawdy ich stylistka przeskoczyła tą wysoka poprzeczkę. Gratulacje Deneria! - dopiero teraz zauważyłam, że kamienie, z których utkane były nasze stroje biją w słońcu kolorowymi promieniami na kilka metrów w każdą stronę, tworząc wokół nas tęczową osłonkę. 
-A tuż za nimi dystrykt drugi! - krzyknął komentator. - Fascynujące! Prawie dorównują swoim poprzednikom. Widać sponsorzy w tym roku będą mięli twardy orzech do zgryzienia, wybierając swoich faworytów. 
Napięłam mięśnie i już chciałam odwrócić się aby zobaczyć tych z dwójki, ale Terry bardzo szybko temu zapobiegł.
-Nie odwracaj się! - szepnął rozkazująco. - Nie pokazuj, że Ci zależy na tym, żeby zobaczyć konkurentów. Jak wjedziemy z powrotem do hali, tosobiena nich popatrzysz. - zwykle go nie słuchałam, ale tym razem mówił całkiem racjonalnie. Od razu się zdenerwowałam. Dlaczego to on wie o takich szczegółach, a ja nie mam na tyle wyobraźni? Myślałam, że to ja jestem tą mądrą w naszym małym, tymczasowym duecie. Jak widac się myliłam. Znowu...
Rydwany zatrzymały się a na wysokim podeście pojawił się ten, którego imienia nie powinno się wymawiać. Zaszczycił wszystkich zajadłym usmieszkiem i rozpoczął przemawiać:
-Witam Was, trybuci, na kolejnych Igrzyskach Głodowych. Jako organizatorzy i gospodarzy, mamy nadzieję, że będą to dla Was niezapomniane przeżycia, a zwycięzca okaże się wzorem do naśladowania dla przyszłych pokoleń. - uniósł rękę i dodał. - Pomyślnych Igrzysk! I niech los zawsze Wam sprzyja! 
Rozległy się dźwięki orkiestry i wiwatujących gapiów.  "Pomyślnych Igrzysk" - pomyślałam. Jak Igrzyska mogą być pomyślne? On chyba sam nie wierzy w wypowiadane słowa. Ale jeśli chcą atrakcji na aranie to je dostaną. Już ja o to zadbam. Tych Igrzysk nie zapomną do końca życia...