sobota, 13 grudnia 2014

IX

     -Zostaw go! - krzyknęłam nienaturalnym dla mnie głosem i automatycznie szarpnęłam jakiegoś wielkiego chłopaka za starannie wyprasowany, lekko spocony podkoszulek. 
-Nie wtrącaj się dziecko. - odpowiedział z politowaniem, równocześnie odpychając mnie od siebie z taką siłą, że ledwo utrzymałam równowagę. 
-Przepraszam. Uwierz mi... - tłumaczył się Terry piszcząc jak dziecko, jednak było w tym tyle naiwnej żałości i strachu, że nie sposób było siedzieć cicho i obserwować.
Nie minęło trzydzieści sekund a strażnicy, którzy mieli za zadanie nas pilnować dyskretnie wyprowadzili mięśniaka z sali treningowej.
-Co to miało być? - zapytałam towarzysza z wyrzutem. - Czy na prawdę tak trudno jest nie wdawać się w bójki i nie zwracać na siebie szczególnej uwagi? 
-Wybacz. - przetarł czoło i zwrócił wzrok ku podłodze.
-Nie masz powodów, żeby mnie przepraszać. - powiedziałam bardziej w gniewie niż kierowana uprzejmością. - Chcę tylko wiedzieć o co poszło.
-To był Will. Spytałem jedynie o ewentualne plany co do sojuszników. - uderzyłam dłonią w czoło. - No co? - spytał jak gdyby nie zrobił właśnie nic głupiego. - Jest z dwójki. Chyba powinniśmy w tak zwanych "normalnych warunkach" trzymać się razem. Za to on chyba... Chyba nie kwapił się do zawiązania jakiegokolwiek sojuszu. 
-Wybacz... - nie wytrzymałam i zaczęłam jakkolwiek to brzmi krzyczeć szeptem. - Ale czy to nie ty przypadkiem zajrzałeś do mojego pokoju i prawie błagałeś abym nie starała się o przymierze z resztą karierowców? Jestem bardzo cierpliwa i tolerancyjna jeśli tylko nikt nie wchodzi mi w paradę i nie daje sprzecznych sygnałów. Nie spodziewam się wyżyć na arenie zbyt długo ale mógłbyś mi przynajmniej oszczędzić swojej głupoty przez te ostatnie, powiedzmy, kilka dni życia. Bo jest to ostatnie na co mam w tej chwili ochotę. - skończyłam mniej więcej tak szybko jak zaczęłam i czym prędzej wyszłam w sali. 
     Przebywanie obok tego kretyna zdecydowanie nie było tym, na co miałam ochotę przez najbliższe godziny. Wpadłam do pustego, sterylnie czystego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Nie wiem ile tak leżałam. Godzinę, Dwie. A co to za różnica. Chyba należy mi się jeszcze odrobinę prywatności. Tak... Prywatności - myślę sobie. Przecież to jasne, że Ośrodek Szkoleniowy jest naszpikowany kamerami i mikrofonami, które mają za zadanie wyłapać każdy nasz ruch. Założę, się, że znalazłabym jakąś nawet w łazience. 
     Łazienka! To chyba idealna pora na zażycie odprężającej kąpieli. W końcu kiedy korzystać jak nie teraz. I znów wszystko szlag trafia, gdy nagle widzę kogoś, kto całkowicie bez pukania wchodzi do pokoju, siadając na łóżku. 
     Na oko dałabym mu 16 lat, ale nie jestem pewna. Ma puszyste, przypominające zadbane, blond włosy. Przy pierwszym spojrzeniu mam wrażenie, że jego oczy są całe czarne, jednak z czasem orientuję się, że ciemne źrenice prawie całkowicie zasłaniają  błękitne tęczówki. 
-Kim jesteś? - nie chcę więcej gości, nowych "znajomych", ale jego arystokratyczna postawa nie pozwala przejść obojętnie, lub wykopać za drzwi.
Milczy. I co teraz? Cały czas lustruje mnie wzrokiem, jednak w dalszym ciągu nic nie mówi.
-Jak mam się do Ciebie zwracać? - tym razem ujęłam pytanie trochę inaczej. 
-Warren. - odpowiedział krótko i rzeczowo. Nie wiem dlaczego, ale mimo że nie chciałam żadnego towarzystwa, pozwalałam sobie na jego obecność. 
-Mogę wiedzieć, z którego jesteś dystryktu? -nie pasowała mi ta sztuczna uprzejmość, brzydzę się nią, ale chyba tylko tak do niego dotrę. Automatycznie popatrzył na mnie tak, jakby chciał zabić.
-Nie wyglądasz na taka, która ocenia ludzi ze względu na ich przynależność do dystryktu. - nie wiedziałam co odpowiedzieć. To trudne rozmawiać z kimś, kogo nie dość, że się nie zna, to na dodatek nie wie się jaki jest cel jego wizyty.
-Dlaczego tu jesteś? - nie wiem, czy to nie za odważne, ale nie chcę dłużej czekać. Nie należę do tych cierpliwych.
-Nie chce, abyś zrobiła coś głupiego. 
-Chyba nie rozumiem... - czy to zemną jest coś nie tak, czy to on mówi zagadkami.- Może zechcesz jednak wyjaśnić, sprecyzować, cokolwiek? - zaryzykowałam.
-Wiem, co stało się kiedyś na igrzyskach z twoim bratem. Bardzo głupio tak umierać, więc jeśli pozwolisz i będziesz na tyle mądra, to zechcę nie dopuścić do tego aby i ciebie spotkał taki los. - zamarłam. Przez kilka minut nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Siedzieliśmy tak w milczeniu. Raz po raz spoglądałam w oczy chłopaka, próbując zrozumieć, co własnie czuję. To wyznanie zaskoczyła mnie, lecz z drugiej strony poczułam się dla kogoś ważna. Ale dlaczego? Dlaczego obcy, którego nawet nie znam, oferuje swoją pomoc zwykłej szesnastolatce. 
-Nie chciałam sojuszu. - otwieram usta i wypływa z nich jedynie to zdanie, choć nie do końca ja to kontroluję.
-Nie proponuje ci go. - wstał i jeszcze raz popatrzył mi w oczy. - To coś głębszego niż sojusz. - zaczekał chwile. - Swego rodzaju zobowiązanie. - powiedział w końcu i wyszedł z pokoju. 
     Znów zostałam sama. Nie wiem ile trwała wizyta, ale odkąd Warren wyszedł zapadła głucha cisza, której nie mogłam znieść. 
-Aaaaa! - krzyknęłam ni stąd ni zowąd, nie wiedząc co innego mogłabym zrobić aby ją przerwać. "Świat jest zbyt zabiły, abym mogła go zrozumieć." - pomyślałam i opuściłam głowę na miękkie poduszki. I nie wiem nawet w którym momencie zasnęłam.

___________
Jestem mistrzem krótkich rozdziałów, które są krótsze nawet od niektórych prologów. Ale cóż uczynić. "Bardzo mi z tego powodu wszystko jedno" - i choć nienawidzę tego zdania pasuje tu jak nic! Tak więc piszę, słowa dotrzymuję, zaglądam tak często jak mogę, ale zawsze to coś. W każdym razie wypociny do rozdziału IX dodane i życzę w miarę miłego czytania ;)


   


środa, 3 grudnia 2014

VIII

    Zeszłam do jadalni. Czekało tam na mnie mnóstwo rarytasów, na które normalnie zapewne bym się łapczywie rzuciła, ale dzisiaj nie miałam na nic ochoty. Patrzę jednak na pięknie wyglądające naleśniki, oblane ciemną czekoladą i nie mogę powstrzymać się przed ich spróbowaniem.
-Witaj Hope! - rzucił gdzieś zza stołu Peter.- Widzę, że apetyt dopisuje. - Wydaje się być całkiem zadowolony. Może po prostu się wyspał? A może to te kapitolońskie klimaty tak na niego działają.
-Nie mogę narzekać na to jedzenie. Jest jak z bajki, więc jem póki jeszcze mogę. - Jego mina jakby odrobinę zrzedła.
-Hope... - zaczął powoli, jakby chcąc upewnić się, że będę go słuchać. - Wiem, że nie byłem nigdy najlepszym opiekunem, ale wiedz, że bardzo się starałem. - wiedziałam to wszystko, ponieważ temat ten był wałkowany tysiące razy, aczkolwiek nigdy nie pozwoliłam mu dokończyć, więc tym razem, zamiast wyjść z trzaskiem drzwi, po prostu posłałam Peterowi łagodny uśmiech, zachęcający do kontynuowania wywodu. Kto wie, może więcej nie będzie okazji na szczerą rozmowę? - Nie zdajesz sobie sprawy jak trudno jest zastąpić matkę, ojca i brata jednocześnie.  - "oczywiście, ale ja wcale o to nie prosiłam"-myślę. - Pamiętam jakby to było dziś, jak Tony bezwładnie pada na arenie, pchnięty nożem przez kogoś z dwójki.
-Nie musisz mi tego przypominać Peter.- przerywam, gdyż nie musi mi jeszcze raz dokładnie tego opisywać. Całkiem dobrze pamiętam jak to wtedy było. A nagrania nie trzeba było mi pokazywać więcej niż raz, jak już byłam na tyle dojrzała, żeby cokolwiek z niego zrozumieć.
-Wybacz, nie tylko dla Ciebie jest to trudne, ale chcąc przeżyć tam, musisz się nauczyć przezwyciężać swoje słabości. To bardzo możliwe, że każdy będzie się starał je wykorzystać. Tak samo, dobrze by było, gdybyś znała słabe strony swoich przeciwników, choć już na starcie masz dobrą pozycję. - zawiesza na chwilę głos, a ja próbuje go zrozumieć. Z jednej strony to niesprawiedliwe, aby wykorzystywać we własnych celach aspekty z prywatnego życia innych trybutów. Z drugiej zaś, co to za różnica, skoro oni zapewne będą chcieli zrobić to samo ze mną?
-Dobrze, zgadzam się, ale chcę, żebyś mi to wytłumaczył w najbardziej łopatologiczny sposób, w jaki potrafisz. Nie jestem dzisiaj w dobrej kondycji. - uległam, choć nie do końca pojmuję to, co w tej chwili mną kierowało.
-Poszło łatwiej niż myślałem. - zaczął w niezbyt szczęśliwy sposób, lecz widząc moje niezadowolenie, postanowił szybko kontynuować. - Uważam, że najlepszym sposobem jest zawiązanie sojuszu. -
-W sumie żadna nowość. Ale możesz kontynuować. Dlaczego to takie ważne?
-Więc najbardziej, jak to ujęłaś, łopatologicznie, będzie tak: trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. - popatrzył na mnie i w dziwny sposób uśmiechnął się. - Uważam, że nawet Terry może okazać się twoim wrogiem jak przyjdzie co do czego. Choć póki co sprawia wrażenie dosyć zaufanej osoby.  Pamiętaj, że czeka cię dwa razy trudniejsze zadanie, niż ja miałem. Moja arena była tylko dziecięcym placem zabaw. To, co zaczęli tworzyć po próbie zniszczenia całego systemu przez rebeliantów, przechodzi już ludzkie pojęcie. Ale dasz sobie radę.
-Nie jestem tego taka pewna. - wyrzuciłam w końcu z siebie. - Przez jakiś czas myślałam, że może faktycznie coś z tego wyjdzie, ale cały ten Kapitol mnie autentycznie przeraża. Nie wiem jak będzie na samej arenie, ale póki co nie jestem w najlepszym nastroju. I... - nie wiedziałam co powiedzieć, ale czułam, że coś bardzo chciało ze mnie wyjść.
-Słucham. - zachęcił Peter, lecz w tej chwili uniosłam tylko lekko głowę i opuściłam pomieszczenie. Pospiesznie udałam się do swojej sypialni, aby tam nałożyć na siebie strój odpowiedni do ćwiczeń, które na mnie czekały.
  Tak czułam, że sesje treningowe przed wyjściem na arenę będą cięższe niż samo przetrwanie tam, na miejscu. Mimo wszelkich starań nie daję do końca rady podźwigać tych wielkich, ciężkich mieczy, toporów, i tym podobnych narzędzi zbrodni. Z zazdrością patrzę na innych trybutów, którzy bez najmniejszego zawahania zabierają się za coraz to nowe przyrządy. Oni jednak są wyraźnie zdziwieni, widząc dziewczynę z dystryktu pierwszego, nie umiejącą poradzić sobie z otaczająca ją salą treningową. Myślę, że Peter nie byłby ze mnie dumny, gdyby właśnie na to patrzył.
-Musisz wkładać w to więcej siły, Hope! - zagadnął Terry, gdy znaleźliśmy się razem na stanowisku "sztuka przetrwania". To miejsce zdecydowanie podobało mi się najbardziej i w końcu nauczyłam się rozpalać dobrze ognisko, z czego byłam bardzo dumna.
-Przecież idzie mi nieźle! - uniosłam się odrobinę. - Widzisz? - wskazałam dłonią na nikły płomyczek. - Przecież się pali. Sama to rozpaliłam...
-Mówię o siekaniu mieczem i rąbaniu toporem. - wyjaśnił nie,  kryjąc irytacji, ale nadal się uśmiechał. Nie było mowy, by uśmiech zszedł mu z twarzy kiedykolwiek. Bynajmniej ja tak czułam. - Nie ważne. Rób co chcesz, ale mnie o pomoc nie proś, jak ktoś postawi cię pod ścianę i będzie chciał poderżnąć gardło .
     Czym prędzej przewróciłam oczyma i odwróciłam wzrok. Nie mam zamiaru zamienić z nim ani jednego słowa więcej. Chyba nikt inny na tym świecie nigdy mnie tak nie irytował jak ten człowiek.
-Coś ty taka nie w sosie? - zagadnęła mnie jakaś dziewczyna, chyba w moim wieku. - Twoi rodacy są zwykle w bardziej bojowym nastroju.
-Po prostu trochę się zmęczyłam - odparłam, jakby od niechcenia. Prawda jest taka, że nie chciałam zawierać zbyt wielu nowych znajomości,ponieważ im mniej mam do stracenia tym podobno lepiej dla mnie. Peter powtarzał to wiele razy, nauczony wieloletnim mentorowaniem. Początkowo nie rozumiałam sensu tych słów, jednak z wiekiem dotarło to do mnie. 
   Wpadłam w jakieś dziwne zamyślenie, lecz gdy po chwili ocknęłam się z transu, spostrzegłam, że tajemnicza trybutka nadal koło mnie ostaje.  Uważnie zmierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu. Nie była to najurodziwsza przedstawicielka płci pięknej, ale nie ma co się dziwić. Po zgrabnej jedenastce na jej ramieniu zorientowałam się, że zapewne nie pochodzi z najbogatszej rodziny. 
-Pomóc ci w czymś? - zagadnęłam widząc, że nie odchodzi.
-Nie, przyglądam się co robisz. - posłała mi w miarę serdeczny uśmiech i z uporem maniaka obserwowała jak z marnym skutkiem próbuję ułożyć różne rodzaje ognisk. Chyba niekoniecznie przypadła mi do gustu, lecz w tym momencie to zmartwienie zastąpiło inne. W przeciągu sekundy dotarł do mnie rozpaczliwy krzyk jakiegoś chłopca. Automatycznie pobiegłam w tamtą stronę, aby sprawdzić co się dzieje. 
     I nie uwierzyłam własnym oczom...

________________
Witam po krótkiej przerwie. Byłam ostatnio na "Kosogłosie" i takim oto sposobem przypomniało mi się, że kiedyś (czyli tak ostatnio w maju) miałam wielki zapał na pisanie "Z dystryktu pierwszego". Weszłam do internatu, po powrocie z kina i jakoś tak BUM! Jestem znowu. Zdaję sobie sprawę, że to, co dodaję w tej chwili nie zachwyca, nie zmienia życia, itp, ale chciałam szybko coś zrobić, aby kontynuować to, co kiedyś zaczęłam. Więc mam nadzieję na wyrozumiałość i oczywiście zapraszam do czytania ^^